Chcę być doskonała?
Ten wpis jest czymś w stylu szczerego zwierzenia się przyjacielowi, ale nie z wydarzeń i ich szczegółów, tylko stanów, w jakie wpychały mnie własne przekonania, tkwiące gdzieś głęboko pod skórą, jak drzazgi. To notatka o mnie, ale piszę ją z myślą tych, którzy czują się niepewnie, rozdarci lub przytłoczeni w zwyczajnej codzienności. A także o tych, którzy są zdecydowanie ich przeciwieństwem, ale próbują zrozumieć i wesprzeć. Może znajdziecie w moim doświadczeniu coś przydatnego, coś do rozważenia. Puszczam te słowa w świat, jak zawsze trochę z niepewnością, ale i z nadzieją.
Kiedyś odczuwałam wewnętrzny przymus, by (już teraz) być idealną i mieć idealne życie. Zawsze znać odpowiedź, potrafić wszystko zrobić, w każdej sytuacji stanąć na wysokości zadania, spełniać wszystkie oczekiwania...
Bardzo cierpiałam zawsze, gdy to się nie udawało, czyli, jak się domyślacie, często. W dodatku trudno mi było zauważyć i nazwać ten przymus. Bo nie chodziło o bogactwo, bycie celebrytą, czy inne rzeczy które powszechnie mogą kojarzyć się ze sformułowaniem "chcę mieć idealne życie". Myślałam, że po prostu chcę być dobrą osobą i że to zwyczajnie mój obowiązek, nie coś, czym można by się chwalić. Gdy tak to sformułujemy, wydaje się, że to przecież nic złego, a wręcz słuszne. Tylko, że wpadałam w pewną pułapkę. Oddalałam się od siebie. Od swojego serca. Czyli także oddalałam się od prawdy.
A przecież prawda była zawsze dla mnie tak ważna. Nie rozumiałam jednak, że bojąc się własnej nieidealności, bojąc się życia niezgodnego z własnym idealnym wyobrażeniem, boję się - prawdy.
Prawdy można się bać. Prawda potrafi nas przytłoczyć, złamać. Ale jeśli ją przyjmujemy, otwieramy się na zmianę i zyskujemy nowe życie. A jeśli uparcie staramy się utrzymać swoją fikcję, niszczymy siebie i innych, zamykamy okna i drzwi, kurczymy się i wysychamy. Prawdę można tylko przyjąć samemu, gdy jest się na to gotowym. Nikt nie może nam jej narzucić, zmusić do zauważenia jej, wtedy, kiedy on uważa za słuszne. Jeśli nie jesteśmy gotowi, i tak zamkniemy oczy i uszy. Ale spotkania z innymi są jedną z rzeczy, która może nam pomóc się otwierać. Samemu czasem może być zbyt trudno stawić czoła prawdzie, nie tylko ogromnej, ale i takiej małej, drobnej, dotyczącej wydawałoby się niezbyt istotnego szczegółu - nawet wtedy możemy potrzebować oparcia. To jest w porządku. (O ile nie próbujemy swojego ciężaru przerzucić na kogoś innego lub uczynić go odpowiedzialnym za nasze zmęczenie.)
Starając się zawsze podjąć idealną decyzję, która nikogo nie skrzywdzi - bałam się każdej decyzji. Szarpałam się z lękiem i emocjami, a potem zadręczałam się bezproduktywnymi wyrzutami sumienia, tonąc w rozpaczy.
Poświęcałam się, ukrywając swoje myśli i uczucia, stawiając potrzeby innych ponad swoimi. Poprzez to uniemożliwiałam tym osobom skonfrontowanie się z prawdą, a sama grzęzłam w destrukcyjnych relacjach i nie starczało mi sił i przestrzeni, by podtrzymywać te wartościowe, w których mogłam być sobą. Tęskniąc za miłością zbyt często dawałam to, czego ode mnie oczekiwano, a nie to, co naprawdę miałam do zaoferowania.
A widząc to wszystko w swoim życiu, interpretowałam to jako swoją porażkę i nieudolność. Nie umiejąc sobie wybaczyć, przyjąć siebie, przytulić siebie, nie mogłam uwolnić się od paraliżującego bólu. Wydawało mi się, że nie istnieję poza nim. Że nie mam prawa być szczęśliwa i odczuwać lekkości. Oczywiście pragnęłam czuć radość i spełnienie. Bez sensu, prawda? Nieustanne rozdarcie, nielogiczny splot, a tak trudno było wygrzebać się do innej perspektywy.
Jednocześnie miałam - nieuświadomione - wewnętrzne przekonanie, że wspierać innych, podnosić na duchu, uczyć czegoś, służyć pomocą, mogę tylko, jeśli sama jestem bez zarzutu. Że nie mogę mieć chwil zwątpienia i załamania. Że muszę mieć wszystko idealnie zorganizowane i wszystkiego dopilnować. Że odpowiadam za samopoczucie innych. Że muszę zawsze świecić idealnym przykładem. Że, aby pomagać w rozwiązywaniu problemów, sama nie mogę mieć żadnych problemów, lub przynajmniej muszę zawsze potrafić każdy swój problem natychmiast pomyślnie rozwiązać. Sama.
Wiedziałam, że to kłamstwo. Ale wiedzieć teoretycznie, a widzieć w sobie i przeformułować w konstruktywne nastawienie to jak znać przepis, a upiec i zjeść ciasto. Musiałam głęboko uświadomić sobie i doświadczyć, że zbytnie poleganie na własnych siłach, własnej mądrości, nie jest prawdziwą siłą ani mądrością, tak samo jak ślepe zaufanie do siły i mądrości drugiego człowieka. Że będąc niedoskonałym, nie trzeba się kryć. Nie trzeba też wcale rezygnować z dążenia do ideałów! Zrozumiałam, co to znaczy, że poprzez nasze słabości wzrastamy i że naszymi niedoskonałościami możemy służyć innym. Że to, co inni uważają za moją wadę, może okazać się moją mocą. Że nie muszę mieć odpowiedzi na każde pytanie i nie muszę odnajdywać się w każdej sytuacji. Że zawsze coś dostajemy - i możemy to przyjąć, lub nie. Tak, mogę przyjmować to, co dla mnie przyjemne, i karmić się tym bez wstydu i poczucia winy. Tak, nie muszę przyjmować wszystkiego, co do mnie przychodzi, jeśli jest to dla mnie szkodliwe. Nawet, jeśli muszę komuś odmówić. Odrzucić. Nawet, jeśli kogoś to zaboli. Mogę dbać o innych, ale to nie znaczy, że muszę zapewnić wszystkim komfort. Inni mają swoją wolność.
Czy powinnam napisać, że teraz nareszcie żyje mi się lekko i łatwo? Że odnalazłam przyjemność w poprzestawaniu na małym i rezygnacji ze zbyt wygórowanych marzeń? Cóż, nie byłaby to do końca prawda. Nadal sięgam wysoko, nadal się potykam. Wiem jednak, że nie jestem w tym osamotniona. Nadal chcę dbać o innych i swoim działaniem zmieniać choć troszkę świat na lepsze. Jednak wiem, że mimo dobrej woli, może zdarzyć mi się także skrzywdzić kogoś, zawieść, nie dostrzec, nie odpowiedzieć na potrzebę. Nadal codzienność bywa ciężką harówką i orką na ugorze. Wiem jednak, że na plony trzeba poczekać, a i tak nie wszystko zaowocuje, choćbyśmy się nie wiem jak starali. Ale nie muszę jeść cierpkich ani trujących owoców, mogę wybierać te słodkie, zdrowe i sycące. Nadal dążę do ideałów i płaczę nad krzywdą. Wcale nie dążę do tego, by być wystarczająco dobra (to takie modne sformułowanie ostatnio) - uważam, że to przyzwolenie na rezygnację z wartości i zaniechanie autoanalizy. Jednak szukam tego, co daje mi siły, a odcinam się od tego, co mi je odbiera. Daję sobie czas. Wiem, że jestem stale w procesie. Nie wszystkie moje niedoskonałości tak samo łatwo jest mi zaakceptować. Nadal uczę się rozpoznawać na co mam wpływ, a na co nie - po prostu coraz lepiej mi to wychodzi. Coraz rzadziej zdarza mi się wstydzić swoich sukcesów. Zauważam je i doceniam. Wiem, że mam dużo do zaoferowania innym. Wiem, że inni też mają dla mnie dużo dobrego. Może to Ty?
Być może się spotkamy w naszych niedoskonałościach. Być może wymienimy się skarbami. Może wesprzemy się, uzupełniając nawzajem. Może to, co ja chcę i mogę dać, będzie tym, czego Ty potrzebujesz. A jeśli nie, to w porządku. Pójdziemy dalej. Świat jest nieskończony.
Comments