top of page

Moja droga z końmi

Od dawna chodzi mi po głowie mnóstwo rzeczy, którymi bym chciała się z Wami podzielić. Do tej pory pisałam trochę na facebooku, jednak tam "uciekają" stare wpisy. Kilka lat już zbierałam się do ruszenia z blogiem, no i w końcu przyszedł ten moment!

Wypada jednak zacząć od jakiegoś wprowadzenia, przedstawienia się. Co prawda wielu z Was mnie zna jako koniarę, ale myślę, że warto uporządkować słowami i pozbierać w jednym miejscu podstawy mojego końskiego światopoglądu. Tak więc wspomnę troszkę o tym, jak się moja droga z końmi zaczęła i rozwijała, ale nie chcę tu tworzyć pamiętnika, tylko skupię się przede wszystkim na tym, jaką wypracowałam filozofię pracy z tymi wspaniałymi zwierzętami.


Nie mogę pominąć tego, że do natury, a szczególnie do koni ciągnęło mnie odkąd tylko pamiętam. Nie byłam dziewczynką, która miała swojego kucyka i trenera. Natomiast chłonęłam każdy moment kontaktu czy obserwacji napotykanych (głównie na wsiach) koni i wszystko, co mogłam o nich przeczytać. Dlatego rozumiem każdego, kto poszukuje dostępnych źródeł wiedzy i dlatego też chcę na tym blogu dzielić się moim doświadczeniem. Nauka w szkółkach jeździeckich (zarówno klasycznych, jak i westernowych) rozczarowała mnie po kilku latach. Nie o tym marzyłam, dążyłam do czegoś więcej i znalazłam - naturalne metody szkolenia koni. To było to. Bazę do nowego zrozumienia relacji z koniem i do rozwoju moich umiejętności dał mi przede wszystkim program PNH. Moimi największymi nauczycielami na co dzień były konie, które dzierżawiłam, a potem moje własne. Pracuję przy koniach, z końmi i z ludźmi nieprzerwanie (z mniejszą lub większą intensywnością, zależnie od aktualnej sytuacji życiowej) od 2005r (a kurs instruktorski zrobiłam w 2007). Od 2014r. spełniam swoje kolejne dziecięce marzenie - mam konie za oknem. Zamieszkałam na wsi, daleko od miast, gdzie z mężem i dziećmi budujemy powolutku miejsce przyjazne dla ludzi i zwierząt. Tutaj staram się stworzyć koniom warunki możliwie zbliżone do naturalnych, czyli zgodnych z ich potrzebami. Tutaj goszczę ludzi i pokazuję im, jak można współpracować z końmi w szacunku i zaufaniu. Ciągle wiele planów jest do zrealizowania, ale jestem już w miejscu, z którego dobrze widzę zarówno dotychczasową drogę, jak i mogę objąć wzrokiem przestrzeń, którą mam przed sobą.


Zasady, którymi kieruję się w pracy z końmi (i z ludźmi), opierają się na ideologiach bliskich mojemu sercu. Będąc na samym początku mojej drogi, byłam bardziej naśladowcą autorytetów. I to jest w porządku - najpierw się jest czeladnikiem, nikt nie jest od razu mistrzem, a w ogóle nie wszystcy muszą być mistrzami. Ucząc się dobrze jest mieć przejrzysty, konkretny program. Potrzebujemy nauczycieli, którzy nas pokierują. Na obecnym etapie widzę także, że mimo podobieństw każdy ma indywidualną ścieżkę. Nawet stosując te same metody, robimy to na nasz własny sposób i dlatego tak ważne jest, byśmy poznawali siebie i pracowali nad swoim rozwojem i świadomością. Oczywiście sama nadal uczę się i nie mam zamiaru przestać. Czerpię z doświadczenia i wiedzy wybitnych koniarzy, których owoce pracy mnie przekonują. Wiem, jakie elementy różnych szkół jeździeckich są zgodne z obraną przeze mnie drogą, a jakie nie. Wybieram to, w czym widzę wartość zarówno dla ludzi, jak i dla koni. Mój rozwój zawdzięczam koniom, z którymi żyję na co dzień i tym, które spotykam w pracy, a także ludziom, którch doświadczenie jeździeckie lub/i "rozwojowe" (mam na myśli tu przede wszystkim aspekt psychologiczny) jest dużo większe od mojego. Czasem nie są to osoby z nurtów, którymi podążam, ale zainspirują mnie jakimś słowem czy działaniem, pokażą nowy sposób na rozwiązanie problemu itp., i to jest wspaniałe. Jak już wspominałam, "wyrosłam" ze szkoły Parellich i daje mi ona nadal bardzo wiele w moim byciu z końmi. Żeby przybliżyć, co mam na myśli, przytoczę jedno z podstawowych jej haseł: Love, Language, Leadership. (Miłość, Język, Przywództwo).


* Miłość jest na pierwszym miejscu, bo inaczej po co zajmować się końmi? Nie akceptuję przedmiotowego wykorzystywania zwierząt. Miłość nam przypomina o tym, że dobro naszego końskiego partnera nie jest mniej ważne niż nasze. Czy to, co robię, sprzyja relacji i służy koniowi?

* Język, bo trzeba przede wszystkim umieć słuchać i rozumieć, a potem także mówić tak, aby być zrozumianym. Komunikacja oznacza wzajemne porozumiewanie się, przepływ informacji w obie strony. Obserwując konie widzimy, jakie sygnały, kiedy i w jaki sposób wysyłają do siebie nawzajem, a także do ludzi. Będąc świadomym swojego ciała, swoich emocji i sposobu, w jaki używam narzędzi (sprzętu, pomocy), mogę pokazać koniowi, czego od niego oczekuję.

* Przywództwo nie bez powodu jest na końcu. To nie zdominowanie kogoś i zrobienie z niego niewolnika. To praca nad sobą, aby być takim człowiekiem, jakiego potrzebuje mój koń, i za jakim będzie chciał podążać. Liderem stajemy się wtedy, kiedy ktoś w nas widzi lidera. Nie można nikogo zmusić do szacunku ani zaufania. Strachem, bólem, siłą, a także manipulacją można sprawić, że ktoś coś zrobi, ale szacunkiem i zaufaniem możemy jedynie zostać obdarzeni, jeśli na to zasłużymy.


Żeby rozumieć, co to wszystko oznacza w praktyce, trzeba przede wszystkim wiele czasu spędzić z końmi. By dostrzegać je w realnym świetle, bez cukierkowych, bajkowych okularów, bez dziwnych, oderwanych od rzeczywistości naleciałości kulturowych, bez zwichniętych tradycji i ciasnych szufladek pokoleniowych przyzwyczajeń. Kiedy widzimy ich zachowania w odpowiednim dla nich środowisku, w stadzie, w urozmaiconej przestrzeni, a także w różnych, niekiedy trudnych, stresujących czy niebezpiecznych warunkach i sytuacjach, wtedy poznajemy, co jest dla nich naturalne. Kiedy czują się dobrze, do czego dążą, co je motywuje, co jest dla nich ważne, czego unikają, jak okazują emocje, w jaki sposób się uczą, jakie mają charaktery i temperamenty, jakie są ich możliwości fizyczne, jak nawiązują i utrzymują relacje, jakie gesty, czynności, zwyczaje są dla nich normalne, jak postrzegają różne elementy świata, jaki mają tryb postępowania, reagowania...


Wiele można by o tym pisać. Ale to miał być tylko wstęp do kolejnych artykułów na blogu, więc się hamuję nieco. Muszę jednak wspomnieć jeszcze o innym istotnym dla mnie czynniku - mianowicie, oprócz koni, dużo uczą mnie moje dzieci. Bliskie jest mi NVC (tzw. porozumienie bez przemocy, choć nie posługuję się raczej na codzień jego sformułowaniami, ale wpłynęło na mój sposób myślenia o emocjach i potrzebach), a że w tematach rozwoju, psychologii, komunikacji siedzę od lat, to dziwne by było, gdybym nie uczyła się też od Agaty Wiatrowskiej. Jej programy rozwojowe z końmi (HoseSense) dały mi wiatr w żagle jak chodzi o prowadzenie własnej działalności. Bardzo mi po drodze z wolnością w komunikacji, którą ona podkreśla, z facylitowaniem i otwieraniem się na to, co pokazują nam konie o nas samych. To jest drugi, główny filar mojej pracy, moja druga "noga". Dlatego tak ostrożna jestem w treningu z końmi i unikam warunkowania zachowań (choć też je stosuję w niektórych dziedzinach pracy z końmi - tam, gdzie muszę mieć większą kontrolę nad zachowaniem zwierzęcia), natomiast skłaniam się ku takiej wizji relacji, w której koń nie musi mi zawsze udzielać tej samej odpowiedzi. Może odmówić. Oczywiście, w zależności od sytuacji ja mogę negocjować to "nie", lub również powiedzieć "nie" i uprzeć się przy swoim - to działa w obie strony.

Trzeba też pamiętać, że to na nas spoczywa odpowiedzialność za oswojone zwierzę, i choćby dla bezpieczeństwa musimy w wielu wypadkach mieć głos decydujący. Tak więc trzeba wiedzieć, jak kontrolować różne sytuacje (przede wszytskim siebie, ale także umieć zareagować na zachowania/emocje konia), być nastawionym na zmiany i ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć - praktykować, sprawdzać swoje umiejętności, zdobywać doświadczenie. Ponieważ wybieramy konie do określonych zadań, jakie mają pełnić (a nie tylko przyglądamy się im z daleka), one również muszą nabierać w tych dziedzinach wprawy, co wymaga powtórzeń, a wtedy łatwo o zniechęcenie, nudę, frustrację - jeśli się nie weźmie pod uwagę sposobu, w jaki myśli koń i nie dostosuje do niego trybu działania. Pilnuję, by moja praca z ludźmi, do jakiej angażuję konie (np. nauka jazdy, ćwiczenia dosiadu, kuligi, przejażdżki bryczką), nie wpływała na nie negatywnie, ale była prowadzona według zrozumiałych dla nich zasad, dobrze się im kojarzyła i wnosiła jakąś korzyść. Nie unikam częstowania koni marchewkami w czasie pracy, robię też w terenach przerwy na popas. Chcę, żeby konie czuły, że o nie dbam. Nowe zadania wprowadzam powoli, dopasowując sposób i tempo nauki do możliwości fizycznych, osobowości i chęci konia, a także jego wcześniejszych doświadczeń.


Akceptacja wszystkich emocji i wczuwanie się w potrzeby (swoje i partnera, w tym wypadku konia), a także szukanie dobrych sposobów wyrażania i spełniania siebie (również przez obie strony), sprawia, że nie podążam za nurtem "bezstresowym" i nie demonizuję "presji" ani "złości" w relacjach między końmi i między człowiekiem a koniem. Nie odrzucam też stosowania wędzidła (w odpowiedni sposób), choć uwielbiam jazdę bez ogłowia i pracę na wolności; natomiast do nauki (czy to człowieka, czy konia) i wszelkich podstawowych zajęć używam zwykle kantarów sznurkowych i lin. Dobry sprzęt jest ważny, ale nie można zapominać, że to tylko pomoce i największe znaczenie ma to, jak używamy posiadanych narzędzi. Dlatego dużą wagę przywiązuję do intencji, nastawienia w działaniu.


Staram się odnajdywać "złoty środek", być uważna, otwarta, obecna tu i teraz. Konie zawsze pokażą, czy zmierzamy w dobrym kierunku. Progres może być bardzo powolny, a może być skokowy, bo każdy koń i człowiek ma swoje tempo, ma swój czas. Trzeba - tylko i aż - umieć zaobserwować, co dzieje się we mnie, co dzieje się w koniu.


Comments


Zobacz!
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Odwiedź nas też na
  • Facebook Basic Square
bottom of page