Nieidealność
Krótki wpis o wszystkim. O pracy, o dzieciach, koniach, rozwoju, związkach... Wpis chaotyczny, wielowątkowy, spontaniczny i treściwy.
"Mamo, chcę kolorowankę, narysuj mi dziewczynę, dziewczynkę z ogonem, syrenkę, na kamieniu." No to trzeba było szybciutko spróbować sprostać zadaniu. Dorotka zadowolona. Ja natomiast cokolwiek robię, chciałabym, żeby było piękne i doskonałe. Nawet głupie gryzdanie z dzieckiem. Znam to w sobie od dawna, więc z tym pracuję, uświadomione nie rządzi mną - uśmiecham się do siebie, gdy zauważam, że się we mnie pojawia w niewłaściwym momencie, i robię swoje. A poza tym doceniam! Bo zrozumiałam, że to moja ważna cecha, polubiłam ją, bo dzięki niej zrobiłam różne fajne rzeczy, rozwijam się i nie poprzestaję na byle czym.
Kiedy zauważymy w sobie, co powoduje w nas frustrację, jaka potrzeba za tym stoi, i nauczymy się to przytulać, a nie odpychać, wtedy jest naprawdę łatwiej. Łatwiej pracować, łatwiej rozmawiać, łatwiej kochać i być kochanym. Ja mam tak, że chcę WSZYSTKO, NATYCHMIAST I DOSKONALE. No i jak się domyślacie, rzadko się to udaje! Ale zamiast sobie jeszcze dokopywać, jaka to ja jestem głupia, nienasycona, niecierpliwa i zachłanna, zaczęłam cenić w sobie ten motor, który napędza mnie do działania i nie pozwala stać w miejscu, to umiłowanie do piękna, dobra, to pragnienie świata idealnego, konsekwentne trwanie przy wartościach i niezłomne dążenie do spełnienia. Gdy się siebie rozumie i docenia, lżej jest znosić ciężar niepowodzeń, które zawsze się zdarzają - szczególnie, jak się chce wszystko, natychmiast i doskonale! Jednocześnie, by się nie załamać i nie opaść z sił, ważne jest cieszenie się drogą. Cel nie jest wtedy nieosiągalny bo celem jest każdy krok w dobrą stronę! Każdy okruch doskonałości. A tych okruchów jest naprawdę wiele w codzienności! Warto ich szukać i je celebrować. Wzmacniamy je wtedy, powiększamy, nadajemy im większa rangę, większą moc, a wtedy one jak magnes przyciągają kolejne i kolejne okruszki, coraz większe i silniejsze. I nasz magnes dobra rośnie i rośnie.
Jaki jest najtrudniejszy moment w tworzeniu książki, artykułu, zdjęcia, kalendarza (jakiejkolwiek publikacji)? Dla mnie - wypuszczenie do druku, zawsze. A dla Was, jak coś tworzycie?
Dziś ostatni raz sprawdzałam kalendarz. Masakra, wyobraźcie sobie, że nie zauważycie jakiegoś błędu i zapłacicie za cały nakład z np. złymi datami. Co wtedy?... Cały czas się boję. Już pomijam wyszukiwanie i wybór zdjęć, tworzenie tekstu, bo najgorsze są mimo wszystko ostatnie poprawki. Może to tak, a może jednak tak, mogłoby być lepiej, ładniej, jeszcze bym to poprawiła, zmieniła, a najlepiej to bym to zostawiła i zaczęła inaczej całkiem od nowa! Poza tym jednak tak trochę trudno pożegnać się z projektem, zakończyć proces i wypuścić w świat... No tak mam. Ale ustawiłam sobie termin i poszło.
Wpis miał być zupełnie inny. W ostatnim momencie nie wstawiłam tego, co chciałam opublikować. Miał być o dzisiejszym dniu nieidealnym.
Miało tam być o tym, że nie zawsze jest harmonia i jedność z tym, co mnie otacza i spotyka. Bo czy z wszystkim, co się dzieje, chcemy być zespoleni? Nie, stan dysharmonii, niewspołgrania jest tak samo naturalny. Miało być o tym, że czasem choroba albo zły humor. Że niezależnie od tego radość z podążania swoją drogą. Że nie pada i tak cudownie iść ze swoimi dziećmi do koni, na spacer do lasu po gałęzie świerkowe na wieniec adwentowy, a przy okazji zrobić koniom mały trening, albo może ten spacer jest przy okazji, sama nie wiem. Że jednak niestety Ana została, bo źle się czuje, a Dorotka przeżywa cierpienia egzystencjalne, bo słońce świeci z jednej strony i jedna noga jest w słońcu, a druga w cieniu, a Ignacy musi dopilnować, żeby czasem nie było za spokojnie. Że zrobiło się ciepło i konie obgryzają gałęzie z pączków i kotków leszczyny (to taki superfood). Że udało mi się posadzić prawie wszystkie zakupione sadzonki (przyszły jak złapał mróz i śnieg spadł) i grzebiąc w ziemi zrobić sobie zakażenie dłoni, i trzymajcie kciuki, żeby się przyjęły (roślinki), bo przeżywam to za każdym razem prawie jak ciążę. Że się rozpływam ze słodyczy, kiedy widzę moje dzieciaki w bliskiej relacji z naszymi źrebaczkami. Że wciąż nie wywiązuję się z obietnicy, że znajdę dla moich dzieci czas na regularne jazdy. A tak poza tym to ucząc jazdy obalam błędne, wciąż jeszcze bezmyślnie powtarzane przekonanie, że na konia należy wsiadać tylko z lewej strony i mówię, że się wsiada z każdej strony i - hehe - dosłownie z każdej, i miał być filmik bo - o jak super, Krystian akurat był na łące i nagrał, jak Ignacy wsiada przez głowę. A ja nie zapomniałam telefonu i też miałam jakieś fajne migawki ze spaceru, z pominięciem chwil, kiedy Dorotka płakała, a mnie brała irytacja. I miało być o tym, że tak, tak właśnie "nieprofesjonalnie" wyglądam na codzień, że nieraz gubię słowa i zaczynam się plątać mówiąc coś prostego (akurat się nagrało), że chodzimy po gospodarstwie w ubłoconych ciuchach, rozczochrani, a ja się nie maluję, i jest nam z tym super, a moje dzieci mogą w listopadzie boso i bez koszulki ćwiczyć pajacyki na łące (taki spontaniczny wf w ramach edukacji pozaszkolnej) i jestem z tego powodu szczęśliwa i one też. I że kiedy wracamy do domu i jestem już trochę zmęczona tym dniem, syn zaskakuje mnie nagłą chęcią samodzielnego zaniesienia gałęzi i podbiegnięcia z nimi przodem, a Dorotka niesie sama linę i zaczyna śpiewać, i śpiewamy razem idąc do domu, i już się pogubiłam w tym zdaniu, ale w każdym razie chodziło o to uczucie miłości, bliskości i radości.
I naprawdę chcę pokazywać, że to nie jest "instagramowe" życie, tylko życie. Że każdy ma swoje sposoby, swoje zwyczaje, swoje potknięcia i sukcesy, swoje zajawki i swoje kule w płot. Wbrew modzie na bycie jaśnie oświeconym nenufarem. Więc miałam wstawić to, co się udało telefonem dziś złapać, ale wiecie co? Poczułam, że nie i wycofałam się. Czemu? Że nie ma co pokazywać, ani ładnych zdjęć, ani ciekawych wypowiedzi, i wizerunek słaby? Może, ale jednak miałam przekonanie, że jest w tym wartość. Czy to strach przed hejterami? Może też. Bo tam ojjjj, do tylu rzeczy się można przyczepić, autorytarnie nie zgodzić, potępić i wyśmiać. Ale to pal sześć, jakby chodziło o sprawy stricte biznesowe. Tylko że to moje życie rodzinne. Ja i dzieci. Nasze życie. A z jednej strony, mam potrzebę i lubię dzielić się z innymi tym, co czuję, że może kogoś wesprzeć, przydać się, pomóc. Otwieram się bardzo na ludzi. Z drugiej strony: mam dużą potrzebę ochrony mojej prywatności. Częściowo ją poświęcam dla pracy, którą się zajmuję. Wyważenie balansu, znajdywanie granicy nie jest łatwe.
Więc napisałam. Tekst wymaga więcej zaangażowania, niż obraz. Obraz wrzucony w internet krążyć może bez kontekstu po wieki wieków. Trochę w ten sposób chciałam Wam wytłumaczyć, dlaczego mało postów wrzucam. Lubię treści osobiste, żywe. Jednak często mam ten problem - podzielić się, pokazać? eh, lepiej zostawię to dla siebie. Wrzucając publicznie na stronę, nie do końca wiem, kto jest i będzie odbiorcą. O niektórych rzeczach wolę rozmawiać, nawet wirtualnie, ale "twarzą w twarz". A u mnie praca jest mocno połączona z tzw. życiem osobistym, właściwie nie rozgraniczam tego w tym kontekście, bo konie są moim życiem osobistym, bo Goście przyjeżdżają do naszego domu, naszego gospodarstwa, otwieramy naszą przestrzeń osobistą widząc w tym wielką wartość, ale jednocześnie zdając sobie sprawę, że niekiedy będzie to obciążeniem. Do czego zmierzam: jeśli chcecie o coś zapytać, pytajcie! Piszcie, dzwońcie, komentujcie. Jak jesteście u nas, śmiało zaczepiajcie i zagadujcie. Chętnie dzielę się doświadczeniami, słucham i poznaję.
Taki chaotyczny post dziś po chaotycznym dniu, ale jutro kolejne przygody nas czekają i już nie mogę się doczekać, serio. Oczywiście ja bym sobie inaczej wymyśliła te przygody, niektóre wcale mi się nie podobają i nie wiem po cholerę się trafiają, ale rozkminiam i może zrozumiem, a może nie. Tak czy siak cieszę się, że jestem i że Wy jesteście, i normalnie bym wszystkich na świecie przytuliła, ale jednak teraz raczej się schowam pod kołdrę.
Dobrej nocy!
Comments